
Jesień.
Ech. Jesień. Od rana do nocy zrób mi ktoś ciepłej kawy, a i siusiu pierwsze, o siódmej rano, nie cieszy jak dawniej. Zimna deska łypie w dupsko, zimna woda, zimne płytki, wszystko zimne, sutki jak wentyle od Jelcza. Kłótnie z mężem wchodzą na inne tory. Już nie o tubę pasty maltretowanej przez łapy Grześka jak bochny chleba, już nie o niezgaszone światło w przedpokoju. Teraz o zapuszczanie się z zimnymi jak lody kopytami do łóżka, w którym moje nogi niczym tlące się pochodnie. A idź Pan w chuj. Jak kot zawijam się w bajgiel taki i chucham sobie pod wierzchnie warstwy legowiska. Lubię tę parę znad kubka herbaty w późnym wrześniu, lekkie, ciepłe światło taniej lampki z Ikei, co to ją mają wszyscy. WSZYSCY. Od kibli na dworcu w Częstochowie po salony kosmetyczne i kancelarię parafialną. Lubię spać z dziećmi, kiedy za oknem hula wiatr. Na jesień przygarniam wszystko, co oddycha pod kołdrę. Mam wrażenie, że wszystkim cieplej. Lubię moje kapcie z puszkiem. W tej wrześniowej chandrze i dziwnym poczuciu potrzeby zmian, posprzątałam wczoraj w szafce z butami. To było prawdopodobnie największe osiągnięcie ostatnich kilku miesięcy, bo czaiłam się na nią, na tą szafkę w sensie, logistycznie dopinałam terminy, wyginałam się jak pies do jeża i nic. A tu, przyszedł wicher, przyszło zimno w kostki – posprzątałam. Jakby życie uporządkowałam.
Kiedy jest się tak naprawdę uzależnionym od obuwia? Pewnie wtedy, kiedy sprzątając w dobytku życia natrafiacie na okaz ze studniówki, a widząc je, wygrzebując z najciemniejszych zakamarków półki, jedyny komentarz, jaki przychodzi wam do głowy to „O nie, ale babole”. Będzie, jak mniej więcej z tego samego powodu nie zaglądam w zdjęcia ze wspomnianej imprezy, bo szczerze mówiąc wyglądałam jak romski zbieg z taboru, który jadł za dużo lukrowanych pączków, a podczas ucieczki potknął się o tiul, wpadł w silos brokatu i lakieru do włosów. Uzależnienie jest, bo te buty nadal ze mną były. Po co? Przypominały mi o kimś. Wyrzucone. Już nie chcę, żeby mi o nim mówiły.
Poważne problemy obuwnicze mają również wasi mężczyźni, kiedy przeczesując poziom zdarcia cholewek i natężenie smrodu wkładki natrafiacie na czarne laczki, ponoć drogie. Mają zostać. Patrzycie z politowaniem na mężczyznę, bo buty te, oprócz tego, że czarne i pasują do wszystkiego, wyglądają jak dwie, zawiązywane kupy na obcasie. Jak dwa chlebki Wasa, te żytnie, ze sznurowadłami. Dopóki wy jesteście żoną tego męża to najdalej gdzie je założy, to do trumny. I po co to trzymać? Nadal niewyrzucone. Walczył. A czubki zawijają mu się już tak, że się zaraz wygrzmoci o własne spodnie.
Wyrzuciłam szpilki, w których wyglądałam jak Drag Queen. Wyrzuciłam kolejne, które kupiłam z Krysią w ciąży na wesele. Nie wiem co miałam w głowie, i bez beczki wód płodowych z przodu wyglądałam w nich komicznie. Jakbym stąpała na dwóch drabinach z wyłamanym co drugim szczeblem. Szpilki to ja w ogóle kupuje tylko po to, żeby udowodnić sobie i innym z najbliższego otoczenia, że jestem kobietą, a kobiety czasem chodzą w takich butach. Kupuję, stawiam i patrzę. Założę z raz jak już czuję tęsknoty do łapania równowagi i narzekania na odciski. Znalazłam też mokasyna. Jednego. Tego, co jak je kupiłam to mama oznajmiła: ojciec w takich do ślubu szedł w ’88. Gdzie jest drugi? Licho go wie. Wybrał inne życie. Lubiłam tę parę. Idealnie pasowała do plecaka z ekologicznej skóry. Ale tak w jednym będę chodziła? Bez sensu. Wyrzuciłam.
I jak segregowałam niby buty, ale jakby historie życia, na ważne i mniej ważne, na śmieszne i nostalgiczne, wspominałam ludzi, którzy przy tych butach swoje wtedy stawiali. Jakie mieliśmy plany i marzenia… gdzie buty nas niosły. Drzwi uchyliłam, zobaczyłam jak liście z jabłonki sypią się na żółte kilogramy. Wzdrygnęłam się, podciągnęłam szlafrok pod szyję, na uszy. E. Wracam w pielesze. Jesień do tego została stworzona. Dwudziesta ósma jesień. Chyba czas na nowe buty. Przytulam dzieci, za oknem buczy wiatr. Dom jest ważny. Dom, gdzie dzieci, Grzesiek i kot Marian. Tam, gdzie tli mi się ten plastik z Ikei. Gdzie siorbnę herbaty z ulubionego kubka.
Pat / BPM
30.09.2016 at 10:03Jeju. Jestem po prostu zachwycona. Kocham prawie wszystkie Twoje teksty, ale ten jest tak bardzo mój, że mam łzy w oczach. O niczym, a o wszystkim. Od dawna tlą mi się te słowa do przelania na wirtualny papier, ale już nie muszę.
Pięknie jest prosto żyć.
Patrycja
30.09.2016 at 11:1628 jesień? Ślub w ’88? To zupelnie jak u mnie!! 😉 ze szpilkami również mam podobnie. Nawet kupiłam jedne drogie bo myślałam ze będą wygodne to pochodze więcej. Nic z tego. Stoją i wyglądają 😊
Dziubasowa
30.09.2016 at 17:51Dziubas: Jaaa nie mogę, ile Ty masz butów! Po co Ci aż tyle? Jak można mieć TYLE BUTÓW?
Ja: Mówiłam Ci już kiedyś, że mężczyźni mają samochody, a kobiety buty.
Dziubas: Ale zobacz! Na podjeździe stoi tylko jeden mój samochód!
Ja: A wiesz ile butów można by za niego kupić?!
Pozdrawiam niezmiennie-jesiennie 🙂
Dziubkowa
30.09.2016 at 18:22A kisiel? Co u niego?
MamaRysiowa
30.09.2016 at 21:49pisałam juz o nim. Pociesza parę emerytów kilka ulic dalej. Nadal pod naszą kuratelą, ale w innym domu.
Sara
02.10.2016 at 14:19jesienna depresja
Zosia
17.01.2017 at 13:27a teraz zima oby szybko minęła